Recenzja filmu

Wściekłość i wrzask (2014)
James Franco
James Franco
Jacob Loeb

Niedole potulności

Franco nie znajduje u Faulknera nic nowego. Jedynie przepisuje, licząc, że ogrzeje się w blasku pierwowzoru.
Życie to opowieść idioty, pełna wrzasku i wściekłości, lecz nic nie znacząca - napisał Szekspir w "Makbecie", a William Faulkner pożyczył ten cytat w tytule swojej słynnej powieści. Ekranizując Faulknera (już po raz drugi) James Franco również nie mógł powstrzymać się przed przytoczeniem słów słynnego dramaturga. Franco nieopatrznie jednak podsuwa nam tu frazę, którą niezwykle łatwo można obrócić przeciwko niemu. A sam ten gest przepisania jest niebezpiecznie znamienny dla całości "The Sound and the Fury". Aktor i reżyser trzyma się bowiem oryginału tak kurczowo, że nie potrafi przekonać nas do sensu tej ekranizacji.

Trudno powiedzieć, czy obsadzenie siebie samego w roli upośledzonego umysłowo Benjy’ego jest ze strony filmowca aktem asekuracji, manifestacją pokory, czy może raczej dowodem aktorskiej pychy. Grana przez Franco postać jest bowiem kluczowa dla literackiego pierwowzoru. Intelekt mężczyzny nie ogarnia koncepcji czasu, zamazując granice między przeszłością, przeszłością a teraźniejszością. We fragmentach napisanych z punktu widzenia tej postaci Faulkner swobodnie miesza więc te płaszczyzny, tworząc mozaikę wydarzeń, wspomnień, wrażeń. Franco - całkiem zrozumiale - uznaje tę figurę stylistyczną za kluczową i wiernie przekłada strumień świadomości Benjy’ego na język kina. W tłumaczeniu nie ginie tu wiele, w końcu tak zwana "literatura strumienia świadomości" zawdzięcza wiele wynalazkowi kinematografu. Nie sposób jednak uniknąć wrażenia, że jest to dość mechaniczny, szkolny sposób na adaptację. Z podobnym nadgorliwym zapałem próbował już Franco odzwierciedlić faulknerowską technikę wielu punktów widzenia, gdy w "Kiedy umieram" zabrał się za dzielenie ekranu.

Dzięki tej wierności Franco osiąga jedno - zachowuje ducha powieści. Przeszłość, która nie chce umrzeć, to jeden z wiodących motywów twórczości Faulknera i reżyser oddaje mu sprawiedliwość. "The Sound and the Fury" to opowieść o upadku rodziny Compsonów. Fabuła oscyluje wokół losów najmłodszego - prawdopodobnie ostatniego - pokolenia tego rodu. To czwórka rodzeństwa: neurotyczny Quentin (Jacob Loeb), upośledzony Benjy (Franco), niepokorna Caddy (Ahna O'Reilly) i sfrustrowany Jason (Scott Haze). Przeskakując między kolejnymi etapami ich życia, łącząc porozrzucane chaotycznie strzępy historii, rekonstruujemy stopniowo ich losy na przestrzeni lat. Widzimy, jak kształtuje się relacja między krewnymi. Quentin jest niebezpiecznie przywiązany do siostry, która z kolei stopniowo odkleja się od familii. Jason czuje się zaś odrzucony i kiedy po śmierci ojca na jego głowę spadają obowiązki głowy rodziny, budzi się w nim tyran. Rozparcelowanie historii, opowiedzenie jej przez pryzmat niebędącego w pełni władz umysłowych bohatera, potęguje ponurą wymowę losów domostwa Compsonów. Czas miażdży wszystko na swej drodze - powtarza Franco za Faulknerem, potulnie wprowadzając powieściową metaforę zegarka, który Quentin dostał od ojca, który z kolei otrzymał go od dziadka.

Spośród prób zmierzenia się Franco z wielka literaturą - dwa razy właśnie z Faulknerem, raz z Cormakiem McCarthym - ta jest chyba najmniej udana. Dwie poprzednie realizacje nie były może doskonałe, ale wypadały dużo lepiej. W "Kiedy umieram" pomagała względna prostota, liniowość fabuły. "Dziecię boże" trzymało się z kolei na hipnotyzującej kreacji Scotta Haze’a. Tutaj brak podobnych atutów. Na obronę aktora/reżysera można powiedzieć jedynie to, że tym razem zamierzył się na największe z dotychczasowych dzieł. I po prostu nie zapanował nad materiałem, zgubił się w kolejnych płaszczyznach czasowych, w nawale bohaterów, w tematycznym zapleczu.

Popularna teoria adaptacji mówi o tym, że jeśli nowa wersja danego dzieła ma się udać, należy zniszczyć, zabić oryginał. Franco jest na to zbyt spolegliwy. W rezultacie kręci bryk, a w najlepszym wypadku cyniczny projekt, który ma podciągnąć jego artystyczne notowania. Widać niestety, że koncept wyprzedza u niego wewnętrzną potrzebę powiedzenia czegoś. Sam Franco nie znajduje bowiem u Faulknera nic, czego by już tam nie było. Przepisuje więc dziarsko i liczy, że ogrzeje się w blasku pierwowzoru.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones